Ogród

niedziela, 12 stycznia 2014

Lepię...

Doczekałam się w końcu pierwszych zajęć z ceramiki, które to dostałam w ramach prezentu gwiazdkowego. Było fantastycznie! Wpadłam po uszy i już wiem, że to będzie moje kolejne ulubione zajęcie.
Wciągnęło mnie od pierwszej minuty do tego stopnia,że zapomniałam o robieniu zdjęć i przypomniało mi się dopiero jak mój pierwszy "wytwór" był prawie gotowy. Wytwór wyobraźni i rąk. Co prawda jedno z drugim nie do końca współpracowało, w związku z czym efekt końcowy znacznie odbiega od zamierzonego, ale i tak mnie zadowala. Teraz czeka mnie niecierpliwe oczekiwanie na wyschnięcie gliny, wypalenie (oby nie pękło w trakcie tego procesu) i szkliwienie.
A tak wygląda wytwór na półmetku

Marzyła mi się patera o organicznych kształtach. Inspiracją był koralowiec, taki jak te poniżej, ale w trakcie pracy wyszło inaczej. Nie szkodzi, nie rezygnuję z pomysłu i prędzej czy później go zrealizuję.



Zbliżenie na wnętrze mojej patery. Nie mogę się doczekać szkliwienia. Wymyśliłam sobie, że będzie w kolorze jasnoturkusowym, nakrapianym brązowymi plamkami. Glina na której pracowałam jest szamotowa, i wyobrażam sobie, że po wypaleniu, drobinki szamotu jeszcze wzbogacą fakturę. Nie mam pojęcia czego oczekiwać, po zakończeniu całej pracy. To temat do omówienia z moim od wczoraj Guru - Hanią. Na kolejnych zajęciach.
 Moja praca ma sygnaturkę. To oczywiście po to, aby można odróżnić moją prace o dziesiątków innych, ale fakt naniesienia jej na spodzie sprawił, że poczułam się jak prawdziwy artysta.
 A to już gotowa patera. trochę tego koralowca widać, ale mniej niż chciałam.
Ciąg dalszy relacji nastąpi.
A skoro o lepieniu mowa, to ulepiłam także swój pierwszy w życiu chleb. Od dawna już o tym myślałam, ale dopiero kupienie przeraźliwego gniota w w sklepie (konsystencja podobna do tej gliny ze zdjęć powyżej) sprawiła, że wzięłam sprawę w swoje ręce. Skorzystałam z przepisu tutaj.
No cóż, powiedzmy szczerze - smakiem nie powala. Skórka chrupiąca, jak obiecane. Gdyby mój chlebek składał się z samej skórki byłby hitem. Co zrobiłam nie tak? Nie jestem pewna, ale myślę, że to może być kwestia słabego wyrośnięcia ciasta. Temperatura pokojowa, o której mowa w przepisie, w moim przypadku chyba nieco odbiega od normy - na pewno jest za mało ciepła jak na potrzeby ciasta, które ma rosnąć. Poza tym, według mnie 1 łyżeczka soli to za mało jak na ilość mąki podana w przepisie. Na pewno nie jest to ostatnia próba wypieku własnego chleba - mimo wszystko kręci mnie to :). Następnym razem trochę poszaleję z dodatkami.
Zaczynam! Suche składniki. Być może w tym momencie popełniłam błąd, bo zamiast rozpuścić suche drożdże w wodzie to wsypałam je do mąki.
 Tak wyglądało ciasto po wymieszaniu. Lepiło się niemiłosiernie - nie mogłam odmyć rąk.
 A tak po 14 godzinach rośnięcia. Jak widać różnica niewielka.
 Uformowany bochenek przed kolejnymi dwoma godzinami rośnięcia...
 ... i po dwóch godzinach. Ładnie się zaokrąglił, a rósł w cieplejszej atmosferze, bo w kuchnia się ogrzała.
 załadowałam do foremki i trochę sie pogniótł...
 Tadam! Wygląda nieźle...
 W środku takoż...
 A smak... zostawia, do życzenia, ale jest i tak smaczniejszy, niż zakupiony bochenek, który skłonił mnie do podjęcia wyzwania :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz