Ogród

sobota, 24 sierpnia 2013

I jeszcze raz wieś...

Znowu wpadłam na kilka dni na wieś. Gdyby nie tak zwane obiektywne przeszkody, spędziłabym tam całe lato. A tak... z doskoku tylko realizuję pomysły. Niestety coś kosztem czegoś innego. Ostatnio zajęłam się domem, więc ogród leży odłogiem.
I tak, podczas ostatniego tygodnia skończyłam malowanie pokoju i jestem bardzo zadowolona. W końcu zniknął wściekły zielony, którego nie akceptowałam od pierwszego wejrzenia. Poniżej kilka fotek przed i po. Zmieniłam parę drobiazgów, ale nowy kolor ścian wymaga tych zmian więcej. I będą - przy następnej wizycie. Na razie pozmieniałam lustra, obrazy, zasłonki, ale mam już wizję ostatecznego wyglądu, więc to kwestia czasu.
Przed...

I po...
i wieczorem...

Przed...
I po...
i jeszcze w sztucznym świetle

Zmieniłam też kilka rzeczy w kuchni. Uszyłam zasłonkę pod blat i na okno. Ostatnio powieszona półeczka dostała "ubranko" - odprułam bawełnianą, grubą koronkę od starej firanki i opasałam nią półkę.
Lepiej ją teraz widać i zrobiło się bardziej klimatycznie. Powiesiłam też rameczki na próbę, ale to jeszcze nie to... Ściana powoli będzie się zapełniać.

W kolejce czeka szafeczka kupiona okazyjnie na Allegro. Musze ją tylko podrasować, bo ktoś jej zrobił krzywdę traktując błyszczącym lakierem.


A po pracy polegiwałam sobie na leżaku z książką. Książka polegiwała też. Czytanie w takich okolicznościach przyrody bywa trudne i wymaga dużej koncentracji. Z leżaka mam cudowny widok na wielkie sosny i jodły, po których ganiają wiewiórki. Czasem schodzą na trawę i wtedy dołącza do nich Pies, ale tylko po to, żeby postraszyć szczekaniem. Pies jest zwierzęciem nastawionym pokojowo i nawet koty go nie ruszają.
z leżaka mam taki widok...

Skoro o Psie mowa - wygrzebał sobie nowy punkt obserwacyjny na skarpie przed domem. Klasyczny grajdołek z wyprofilowanym oparciem i widokiem na cały teren i drogę...





czwartek, 15 sierpnia 2013

Na rowerach

Tydzień temu Kocur poznawał z bliska nie otwartą jeszcze obwodnicę miasta. Zachęcona jego relacją zdecydowałam, że też bym chciała. No i pojechaliśmy. Rzeczywiście - robi wrażenie. Droga do Europy można powiedzieć. Jakość asfaltu rewelacyjna, szeroka ścieżka rowerowa wzdłuż drogi, przemyślane nasadzenia roślin.
Tu akurat odcinek jeszcze nie wykończony, więc i rośliny bardziej polne, ale widoki równie piękne, no i cudowna pogoda w pakiecie...

Pierwsze zaskoczenie. Obok ścieżki taki widok. Co to jest? Jakiś zalany fort? Chyba tak, obok są tereny wojskowe. Urocze miejsce...


Kolejny przystanek - zabawiliśmy się w spotterów. Na lotnisku ruch jak w piekarni. Samoloty ustawione w kolejce do startu, czekają na moment między lądowaniami innych, żeby ruszyć. Boję się latać i nie lubię latać, ale widok samolotów mnie fascynuje. Normalnie czuję wzruszenie i ściska mnie w gardle kiedy na nie patrzę...

...

Po mocnych wrażeniach - chwila relaksu. Jak w moim ulubionym w dzieciństwie wierszyku o Dyziu - :
"Położył się Dyzio na łące,
przygląda się niebu błękitnemu
i marzy:
jaka szkoda, że te obłoczki płynące
nie są z waniliowego kremu..."

Kolejne zaskoczenie, kolejne urocze miejsce i chwila relaksu nad woda...

Sielsko, anielsko, widok prawie jak na wsi (wertepy i zapachy zresztą też), i... zaskoczenie. Zmiana scenografii i wjazd w ultranowoczesną zabudowę...

Zjechaliśmy ze ścieżki rowerowej na ścieżkę wydeptaną. Jechałam z duszą na ramieniu, bo nasyp stromy i wysoki, z lewej chaszcze  zaczepiające o koła z prawej... Pendolino. No, prawie...

Na tym etapie wycieczki, po wstrząsach na wybojach (przejeżdżaliśmy przez tereny budowy, koleiny, doły i kamienie) i przejechaniu prawie 30 km, moja odwrotna strona czuła się już jak befsztyk spod tatarskiego siodła... Szczęśliwie, droga do domu była łatwiejsza. Zarządziłam popas przy straganie z owocami dla odzyskania sił. Kocur nie meldował, że mu ich brakuje (zresztą dla niego 30 km, to nieledwie rozgrzewka), ale uzupełniał zapasy metodycznie i bez zbędnego gadania...

...a potem już była gładka jak stół, droga w dół :)  Rower sam jechał, a wiaterek chłodził rozgrzane słońcem i wysiłkiem czoło.
To była bardzo udana wycieczka. Jedna z fajniejszych jakie odbyliśmy.

wtorek, 13 sierpnia 2013

I znowu na wsi...

Jak w tytule. Znowu wyjechałam na kilka dni. I znowu chowałam się przed upałem we wnętrzach. I tak, od niechcenia, wywierciłam sobie otwory na półeczkę w kuchni i ją powiesiłam. Trochę mała jest ta półeczka, bo tak naprawdę to przemalowany karnisz nad okno, ale na razie musi tak być. Półeczka wygląda teraz tak:


 Potem od niechcenia machnęłam parę razy pędzlem w przedpokoju. A potem to już poooszło! Poleciałam po całości. Przedpokój, i pokój prezentują się dużo lepiej w nowej kolorystyce. Przedpokój (a tak właściwie - sień) bez wstrząsów - po prostu jest biały, a więc jaśniejszy. Kiedyś do niego wrócę, bo to znacznie mniej ciekawy temat niż pokój, chociaż pracy wymaga sporo. Prawdziwy fun miałam jednakowoż w bardziej reprezentacyjnym pokoju. Farby starczyło tylko na dwie ściany, więc ciąg dalszy nastąpi wkrótce.
Mam mnóstwo pomysłów na to, co zadzieje się w rzeczonym ciągu dalszym. Oby mi starczyło czasu na wykończenie wszystkiego jeszcze w tym sezonie...

I jeszcze się pochwalę zdobyczami najnowszymi, wygrzebanymi na starociach.
Lampa do kuchni, tu już odczyszczona wstępnie, chociaż wymagająca jeszcze trochę pracy, a przede wszystkim klosza:

I w zbliżeniu:


... oraz przecudnej urody wieszaczek, pokryty bordowym aksamitem, wykończony złotą lamóweczką z dwoma złotymi łapkami-haczykami. Te kolory w obecnym stanie wieszaczka są raczej umowne, ale powinny się ujawnić jak go odnowię.


No i jeszcze kolczyki, które zrobiłam na zamówienie, w chłodnych niebieskościach z odrobiną gorzkiej czekolady


niedziela, 4 sierpnia 2013

Na wsi...

Wyjechałam na kilka dni na działkę. Na wsi znacznie łatwiej znosi się upały, a i praca "na roli" jest zawsze. Nie było nas tam trzy tygodnie  i przez ten czas wszystko zdziczało. Trawa po kolana, w trawie roje komarów. Zanim udało mi się przedrzeć przez atakujące hordy, zdążyły się przyssać i utoczyć mi krwi. Dostanie się do domu też wymagało samozaparcia - gęsto rozsnute pajęczyny skutecznie zasłoniły klamkę i dziurki od kluczy. Fuuuuj.... Nie jestem pająkozabójcą, ale do sympatii do nich mi daleko. A po wejściu do domu... błogi chłodek. Jakbym weszła do termosu. Pies jak zwykle zaczął pobyt od obchodu i poleciał na zwiady. I wtedy coś go przestraszyło. Podejrzewam, ze był to zaskroniec, może łasica lub inny gryzoń. A że Pies do odważnych nie należy i w dodatku ma traumatyczną przeszłość, to spotkanie z tym czymś sprawiło, że schował się w domu pod stołem na 4 dni. Przez ten czas nie chciał jeść, nie chciał pić i drżał jak osika na każdy dźwięk. Na szczęście wrócił do jako takiej równowagi psychicznej, chociaż niepewność na mordce została.

Ja pracowałam ciężko w domu i zagrodzie. Odchwaszczałam, kosiłam, wycinałam... A dwa szczególnie upalne dni spędziłam w domu na pracach malarskich. Postanowiłam zmienić... wszystko. Zaczęłam od malowania kuchni. Jedną ze ścian pomalowałam na niebiesko, zrobiłam przecierki - fajnie wyszło, chociaż słabo widać na zdjęciach, bo niebieskość jest bladziutka, pastelowa.

 Dalszy ciąg nastąpi.

A na zakończenie, jako że pogoda skłania do szukania ochłody, zrobiłam limonkowo-miętowy koktail ;)