Ogród

niedziela, 4 sierpnia 2013

Na wsi...

Wyjechałam na kilka dni na działkę. Na wsi znacznie łatwiej znosi się upały, a i praca "na roli" jest zawsze. Nie było nas tam trzy tygodnie  i przez ten czas wszystko zdziczało. Trawa po kolana, w trawie roje komarów. Zanim udało mi się przedrzeć przez atakujące hordy, zdążyły się przyssać i utoczyć mi krwi. Dostanie się do domu też wymagało samozaparcia - gęsto rozsnute pajęczyny skutecznie zasłoniły klamkę i dziurki od kluczy. Fuuuuj.... Nie jestem pająkozabójcą, ale do sympatii do nich mi daleko. A po wejściu do domu... błogi chłodek. Jakbym weszła do termosu. Pies jak zwykle zaczął pobyt od obchodu i poleciał na zwiady. I wtedy coś go przestraszyło. Podejrzewam, ze był to zaskroniec, może łasica lub inny gryzoń. A że Pies do odważnych nie należy i w dodatku ma traumatyczną przeszłość, to spotkanie z tym czymś sprawiło, że schował się w domu pod stołem na 4 dni. Przez ten czas nie chciał jeść, nie chciał pić i drżał jak osika na każdy dźwięk. Na szczęście wrócił do jako takiej równowagi psychicznej, chociaż niepewność na mordce została.

Ja pracowałam ciężko w domu i zagrodzie. Odchwaszczałam, kosiłam, wycinałam... A dwa szczególnie upalne dni spędziłam w domu na pracach malarskich. Postanowiłam zmienić... wszystko. Zaczęłam od malowania kuchni. Jedną ze ścian pomalowałam na niebiesko, zrobiłam przecierki - fajnie wyszło, chociaż słabo widać na zdjęciach, bo niebieskość jest bladziutka, pastelowa.

 Dalszy ciąg nastąpi.

A na zakończenie, jako że pogoda skłania do szukania ochłody, zrobiłam limonkowo-miętowy koktail ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz